Po ciężkiej podróży dojeżdżamy do małego, uroczego miasteczka. Słynące z wąskich uliczek, gondoli i wiszącego za oknem prania miejsce urzeka mnie od pierwszego spojrzenia.
Święty Marek, patron miasta, miał szczęście, że akurat to miejsce mógł wziąć pod swoją opiekę. Wenecja została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO nie bez powodu. W końcu to tutaj odbywa się jeden z najsłynniejszych karnawałów, na który ludzie przywdziewają specjalne maski. To kolejny symbol miasteczka- a ich pamiątkowe porcelanowe odpowiedniki są przez turystów wykupowane na potęgę. Wiem, bo sama jedną kupiłam :-)
Zaskoczył mnie fakt, że oprowadzała nas Polka. Chyba jako osoba jeszcze nie tak bardzo obeznana ze światem, nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Pokazała nam między innymi Pałac Dożów i most Westchnień- resztę poleciła zwiedzać samemu. Nie byłam z tego specjalnie zadowolona, bo nawet w tak małym miasteczku i jego ciasnych uliczkach, zgubienie się nie stanowiło dla mnie większego problemu.
Toteż wzięłam ze sobą Magdę. I masę innych dziewczyn, dlatego jestem dzisiaj w domu i sobie spokojnie piszę o Wenecji.
Przemieszczanie się uliczkami było dla mnie niezmiernie dyskomfortowe. Jakoś nie cieszyło mnie ocieranie się o innych przechodniów. Po piętnastu minutach włóczenia się, byłam wyczerpana. Trzeba było zwracać ogromną uwagę na swoje dokumenty, pieniądze- w takim miejscu nie trudno o spotkanie ze złodziejem. Ku mojemu zadowoleniu, zaczęłyśmy wracać do autokaru. Ale gdy już wsiadłam...